Zamknij
Serwis www.gazeta-msp.pl wykorzystuje technologię "cookies" tzw. ciasteczka. Pliki wykorzystywane są dla celów poprawnego funkcjonowania naszego serwisu. W przypadku braku zgody na ich zapisywanie konieczna jest zmiana odpowiednich ustawień przeglądarki internetowej z jakiej korzystasz.

Home >> Wszystkie artykuły >> Koniec roku, koniec sielanki? >>

Koniec roku, koniec sielanki?

Koniunktura w polskiej gospodarce

W listopadzie giełdowe indeksy nie zmieniły się znacząco. W zasadzie, gdyby spojrzeć na statystykę, to wręcz nic się nie wydarzyło, co nie do końca jest prawdą. Lepiej zachował się złoty, który odrobił poniesione w październiku straty. I to pomimo że w kwestiach przyszłorocznego budżetu nic się nie zmieniło. Nadal 2010 może nieść duże ryzyko.

Ci, którzy bliżej interesują się rynkiem walutowym, dawno zauważyli, że notowania złotego tylko w niewielkim stopniu zależą od tego, co dzieje się w naszym kraju. Cóż, takie są uroki globalizacji. Stąd też wzrosty lub spadki złotego tłumaczy się mechanizmami carry-trade czy też proxy-hedge. Pierwszy to nic innego, jak spekulacja oparta na różnicy krótkoterminowych stóp procentowych czy potencjalnych stóp zwrotu na bardziej ryzykownych aktywach (akcje). I tak globalne fundusze korzystając z obecnej nadpłynności na rynkach wywołanej działaniami ilościowymi banków centralnych czy różnymi programami stymulacyjnymi ze strony rządów, dość tanio zapożyczają się w dolarach. Realnie ich stopa kredytu jest tak naprawdę ujemna, gdyż w ostatnich miesiącach amerykańska waluta straciła już kilkanaście procent na wartości i uczestnicy rynku spodziewają się, że taka sytuacja się utrzyma. W efekcie pożyczający środki w dolarach, po kilku miesiącach oddaje realnie mniej, niż by to wynikało z poziomu oprocentowania kredytu (choć stopa nie przekracza 0,25 proc.). Później pożyczone dolary wymienia się na inne waluty, które oferują wyższy procent. Liderem transakcji carry-trade zawsze był australijski dolar, w tym roku dodatkowo wsparty przez dwie podwyżki stóp procentowych przez tamtejszy bank centralny. Rekordy popularności biją jednak waluty rynków wschodzących, z brazylijskim realem na czele. Aprecjacja tamtejszej waluty w relacji do dolara była na przestrzeni ostatnich miesięcy tak duża, że władze zdecydowały się na obłożenie zagranicznych inwestorów dodatkowym podatkiem. Podobne ruchy zamierza uczynić kilka krajów azjatyckich, a być może także Rosja. Na fali popularności rynków wschodzących zyskał też złoty, wspierany w ostatnich miesiącach przez lepsze dane nt. wzrostu polskiej gospodarki. Jednak dobre informacje pomału się kończą.

Nie ma się co oszukiwać, że sytuacja naszego budżetu jest dobra. Oficjalnie przyszłoroczny deficyt ma być dwukrotnie wyższy niż tegoroczny. Zakłada się też, że nie dojdzie do naruszenia progów ostrożnościowych długu publicznego do PKB, o czym co jakiś czas „przypomina” minister finansów (inaczej niż KE). Czy zatem w KE pracują nadmierni pesymiści? Na razie wynik meczu jest korzystny dla ministra Rostowskiego – to on miał rację wiosną br. twierdząc, iż dynamika PKB w tym roku powinna być dodatnia. Nie każdy mecz się jednak wygrywa. Zwłaszcza, że przyszłoroczny budżet będzie w dużej mierze zależeć od udanych prywatyzacji dużych państwowych spółek, nieraz liderów swoich branż. To interesujące firmy, które można łatwo sprzedać. Ale pod jednym warunkiem – kiedy mamy dobrą koniunkturę na świecie. Wtedy duże światowe koncerny są zainteresowane ekspansją na nowe rynki, a Polska niewątpliwie takim miejscem jest. To wschodnia ściana UE, dobre miejsce tranzytowe i ogromny rynek konsumencki. Większość państwowych spółek wymaga jednak sporych inwestycji, co będzie absorbować dodatkowy kapitał. W efekcie w czasach, kiedy każdy pieniądz ogląda się po kilka razy, nie jest łatwo zachęcić zagranicznych gigantów do zakupów polskich spółek. Zwłaszcza, gdy stoi się de facto pod ścianą (budżetu). Resort finansów ma już za sobą dwie nieudane próby (Enea i Giełda Papierów Wartościowych w Warszawie) – w obu przypadkach negocjacje były prowadzone tylko z jednym inwestorem, a oferowana przez kupującego cena za niska wobec polskich oczekiwań. Tymczasem w 2010 tych firm będzie znacznie więcej. Czy się uda?

W efekcie powinniśmy się nastawić na to, że złoty w 2010 będzie podlegał dużym wahaniom kursu. Najgorszy może być pierwszy kwartał, kiedy notowania euro mogą wzrosnąć w okolice 4,40 zł. W dużej części będzie to wynikiem pogorszenia się nastrojów na rynkach globalnych i zamykania przez inwestorów pozycji opartych o carry-trade. Trzeba też pamiętać o wpływie proxy-hedge. To strategia oparta o angażowanie się w najbardziej płynną walutę regionu (złotego), co zastępuje zakupy mniej aktywnych walut lokalnych. Jednak w momencie gdy w regionie zaczyna się dziać coś niedobrego, to taka waluta jest w czołówce tracących (przykład tego mieliśmy na przełomie 2008 i 2009 r.).


Marek Rogalski
Analityk Domu Maklerskiego
Banku Ochrony Środowiska S.A.
www.bossa.pl
Pełna treść artykułu dostępna jest w formie e-gazety.

Zamów Gazetę PDF koszyk



nr 12(92)2009


zamów koszyk

| |
Komentarze Dodaj komentarz
Brak komentarzy.

Partnerzy

Reklama partnerzyReklama partnerzyReklama partnerzyReklama partnerzyReklama partnerzyReklama partnerzy
Archiwum