Spłata kredytu w walucie obcej
Artykuł sponsorowany
Kredyty walutowe to coś, co budzi w Polsce od lat niezmiennie duże emocje. Chociaż działalność banków w zakresie ich udzielania została gwałtownie ograniczona przez nadzorcę, to w dalszym ciągu setki tysięcy osób spłacają takie kredyty zaciągnięte na zakup nieruchomości.
Czym różni się w praktyce taki kredyt?
To, że różnica pomiędzy kredytem złotowym a walutowym dotyczy waluty, jest oczywiste, ale to nie wszystko. W zależności od waluty przyjętej w danym instrumencie pojawia się też inna stopa procentowa, jako podstawa do naliczania odsetek. Z tego też powodu bardzo dużą popularnością cieszyły się historycznie kredyty w walutach o znacznie niższej niż polska stopie procentowej. To właśnie powodowało, że to samo zobowiązanie zaciągnięte we frankach szwajcarskich czy euro było znacznie tańsze w obsłudze niż jego odpowiednik złotowy. Problem w tym, że prawidłowość ta była prawdziwa pod jednym bardzo wątpliwym merytorycznie założeniem - stałym kursie złotego względem danej waluty.
Odrobina historii
Kredyty walutowe w Polsce naprawdę popularne zrobiły się w drugiej połowie pierwszej dekady XXI wieku. Rata kredytu składa się z części kapitałowej, czyli realnej spłaty pieniędzy względem banku oraz części odsetkowej, czyli kosztu kapitału i zysku banku. W rezultacie szybko okazało się, że zdolność Polaków do spłaty kredytów walutowych jest znacznie wyższa, przy tej samej racie kapitałowej odsetkowa była bowiem znacząco niższa. Skoro stopa procentowa była 2% niższa to co roku nie płaciliśmy 2% wartości nieruchomości w odsetkach. Dla mieszkania wartego 500 000 zł to co roku 10 000 zł mniej. Prawidłowość ta była wzmacniana przez osłabianie się franka, w rezultacie raty spadały jeszcze przez osłabiającą się walutę. Wszyscy wiedzieli, że nie może to trwać wiecznie, ale nikt nie wiedział kiedy to się skończy, a różnica opłacalności była niesamowita. Pojawił się jednak kryzys roku 2008 i frank wyraźnie odbił - co spowodowało, że nagle te wspaniałe inwestycje przestały być takie dobre. Osoby, które wzięły zbyt wysokie kredyty lub straciły w kryzysie pracę gwałtownie wpadły w problemy. Od tego czasu banki przestały udzielać kredytów frankowych, a jeszcze przez kilka lat udzielały kredytów eurowych. Obecnie teoretycznie nadal udzielają, teoretycznie, bo by dostać taki kredyt trzeba zarabiać w walucie, w której się go bierze.
Jak to wszystko wpłynęło na opłacalność kredytów?
Kredyt walutowy to nie tylko kurs waluty, ale jak już wspomnieliśmy również niższe odsetki. W rezultacie raty kredytów walutowych były bardzo zbliżone do rat kredytów złotowych. W czym zatem tkwi problem? W tym, że jeżeli chciało się je przedpłacić trzeba było kupić walutę ze „stratą”, a dodatkowa korzyść ze stóp procentowych nic tutaj nie dawała. Kredyty te były zatem długoletnimi pułapkami. Nie bez znaczenia były też naszpikowane dziwnymi niekorzystnymi dla klienta zapisami umowy z bankami, które jednak nadzorca w miarę sprawnie kwestionował i wymuszał poprawę. Obecnie trwają batalie sądowe. Część umów najprawdopodobniej zostanie unieważniona, ale część pozostanie dalej do spłaty. Wyroki sądów są tutaj niestety mocno niestabilne i nie wiadomo jak to będzie wyglądało w przyszłości. Pojawiają się bardzo korzystne interpretacje dla klientów, gdzie wygrywają nawet więcej niż chcieli, ale pojawiają się również werdykty korzystne dla banków.
Co jeszcze mogą zrobić kredytobiorcy?
Pójście do sądu to tylko jedna z metod. Osoby w gorącej wodzie kąpane oczywiście szybko ją wybiorą. Nie jest to jednak koniec możliwości poprawy naszej sytuacji. Skoro jestesmy uwiązani kredytem na najbliższe kilkanaście lat, to trzeba się zastanowić jak zoptymalizować zarządzanie nim. W tym miejscu warto wspomnieć tzw. ustawę antyspreadową, która pozwala kredytobiorcom dokonywać spłaty bezpośrednio w walucie. Wymaga to podpisania jednego prostego i co najważniejsze darmowego aneksu z bankiem. To właśnie bardzo niekorzystny kurs przy spłacie w złotych był jednym z głównych zarzutów stawianych bankom. Powodowało to dodatkową prowizję w wysokości 3-5% na każdej racie. Były banki, które traktowały klienta lepiej, ale średnia rynkowa była niekorzystna. W tym miejscu na rynku pojawiła się zupełnie nowa wówczas branża w Polsce. Były to kantory internetowe. W początkowej fazie działalności to właśnie obsługa kredytów była jedną z głównych części ich działalności. W późniejszych latach udział kredytów malał, a wymiana walut stawała się powszechniejsza w celach biznesowych, zakupowych czy turystycznych. Nie mniej to właśnie możliwość zamiany wspomnianej 3-5% prowizji w banku na 0,2-0,4% w kantorach internetowych lub internetowych serwisach wymiany walut spowodowało, że branża ta się bardzo mocno rozwinęła i spopularyzowała. Na tle pojedynczej raty to potencjalnie niewiele, (aktualne kursy walut możesz sprawdzić tutaj: https://www.walutomat.pl/kursy-walut/chf-pln/, ale jak zsumujemy sobie i podliczymy ile tych rat pozostało, oszczędność okaże się naprawdę istotna.
Co dalej?
Obecne zmiany kursów walut boleśnie dotknęły kredytobiorców walutowych. Zdarzyła się jednak rzecz, która boli ich jeszcze bardziej. Spadek stóp procentowych w złotych spowodował, że kredytobiorcy złotowi płacą obecnie znacznie niższe raty za te same mieszkania. W pewnym sensie historia zatoczyła więc koło. Nie zmienia to faktu, że im droższy frank, tym bardziej opłaca się nie przepłacać za zakup waluty, szczególnie, że kantor internetowy pozwala robić to wygodnie i szybko bez wychodzenia z domu, co w obecnej sytuacji nie jest bez znaczenia.