Słaby złoty to okazja dla spekulantów?
Koniunktura w polskiej gospodarce

Styczeń 2009 przyniósł rewizje wcześniejszych oczekiwań co do kondycji tzw. rynków wschodzących, do których zalicza się także Polska. Inwestorzy zaczęli się obawiać, że przedłużający się globalny kryzys sprawi, że to właśnie biedniejsze kraje odczują go najbardziej. Bo w przeciwieństwie do bogatych państw nie są w stanie przeznaczyć setek miliardów dolarów na ratowanie swoich gospodarek. Bynajmniej nie twierdzę, że w tym co robią m.in. Stany Zjednoczone, Wielka Brytania, strefa euro czy Japonia jest dobra metoda na zażegnanie kryzysu. Tu też będzie to okupione wyraźnym wzrostem deficytów budżetowych, które trzeba będzie sfinansować. Tyle że w większości przypadków kraje emerging markets będą musiały zwiększyć deficyty w wyniku silnej nierównowagi wynikającej ze spowolnienia ich gospodarek, a nie tylko programów pomocowych. Jednak to może ujść bogatym, nie odnosi się także do biednych. Gwałtownie rosnący deficyt danego kraju zawsze przekłada się na wyprzedaż aktywów i osłabienie waluty. Dobrym przykładem jest tu Rosja, która pod presją taniejącej ropy i związanego z tym możliwego silnego spowolnienia gospodarczego w 2009 r., znalazła się pod silną presją wyprzedaży rubla, która najprawdopodobniej zmusi tamtejszy bank centralny do uwolnienia kursu tej waluty.
Ale nie tylko sprawa rosyjska przyczyniła się do osłabienia walut Europy Środkowo-Wschodniej w drugiej połowie stycznia. Negatywny wpływ miały także informacje napływające z samej strefy euro. Systematycznie rozszerzające się spready pomiędzy niemieckimi bundami (uznawanymi za najbardziej stabilne obligacje), a papierami innych, mniej zamożnych członków strefy euro, w powiązaniu z obniżkami ratingów dla długu Hiszpanii i Portugalii wzbudziły niepokój co do stabilności strefy euro. Zaczęły się pojawiać spekulacje, że gdyby sytuacja jeszcze bardziej się pogorszyła, niektóre biedniejsze kraje mogłyby rozważyć zerwanie unii walutowej i odejście od strefy euro. Nietrudno się domyśleć, że fakt ten poważnie zatrząsłby rynkami, stąd tak zdecydowanie zareagował na te plotki szef Europejskiego Banku Centralnego, zapewniając, że taka sytuacja nie może mieć miejsca.
Złotemu zaszkodziły także informacje z kraju. Coraz słabsze perspektywy gospodarki skłoniły zagraniczne banki do rewizji wcześniejszych oczekiwań co do dynamiki wzrostu PKB w 2009 r. Zarówno JP Morgan, jak i Goldman Sachs nie wykluczają, iż wyniesie ona zero, przy czym są możliwe kwartały z ujemnym wzrostem gospodarczym. Jednocześnie słaby odczyt dynamiki produkcji przemysłowej w grudniu (-4,4 proc. r/r) i wyraźnie malejąca presja płacowa powinny skłonić członków Rady Polityki Pieniężnej do utrzymania polityki zdecydowanych cięć stóp procentowych (w grudniu spadły one o 75 p.b.). Obawy inwestorów wiążą się także z koniecznością rewizji tegorocznych założeń budżetowych, do której dojdzie w najbliższych miesiącach. Kluczową sprawą będzie to, aby deficyt budżetowy nie przekroczył 3,0 proc. PKB.
Tym samym nie można za obecne osłabienie złotego winić tylko spekulantów, chociaż rzeczywiście – taka zmienność na rynku to istny raj dla tego typu inwestorów. To cyniczna gra, której stawką są duże zyski. Także w przyszłości. Bo im słabszy będzie teraz złoty, tym większe profity będzie można osiągnąć z jego późniejszego umocnienia. Warto przypomnieć tu casus roku 2004. Kiedy w lutym notowania euro przebijały poziom 4,80 zł pesymizm inwestorów sięgał zenitu. W 2009 r. także szczytu nie można wykluczyć w lutym. Z tym że wskazywanym poziomem będą okolice 4,50-4,52 zł. Niewykluczone, że wyższych poziomów nie zobaczymy przez kilka kolejnych lat. Warto o tym pamiętać i zastanowić się, jak na tym zarobić. Możliwości, jak to na rynku walutowym, jest dość wiele.
Marek Rogalski
Główny Analityk
First International Traders Dom Maklerski S.A.
www.fitdm.pl
Pełna treść artykułu dostępna jest w formie e-gazety. Zamów Gazetę PDF ![]() nr 2(82)2009 ![]() |