Dereguluj się kto może
W lutym premier Donald Tusk zaproponował Rafałowi Brzosce, kierowanie zespołem, którego celem miało być przygotowanie pakietu propozycji deregulacyjnych. Szef InPostu propozycję przyjął, i zabrał się do pracy. Już w marcu rząd otrzymał pierwsze propozycje zmian.
Czy były one zbyt drastyczne i dlatego z końcem maja Brzoska rezygnuje z dalszej współpracy. Wydaje się, że walka z urzędniczą Hydrą od początku była skazana na porażkę. Brzoska wraz z zespołem obnażyli prawdę o naszych przepisach dotyczących biznesu. Nie są one napisane z myślą o polskich przedsiębiorcach, ale o zagranicznych korporacjach.
To jasne, że zagraniczne koncerny potrzebują prawie 40 milionów polskich konsumentów. Przepisy mają im umożliwić - wszystko zgodnie z prawem - wypranie swoich zysków za pomocą cen transferowych i odprowadzenie „prawdziwych” podatków w Paryżu, Berlinie czy Londynie, pozostawiając w Polsce okruszki po VAT.
Przecież przepisy muszą być „zgodne z unijną dyrektywą”, a dyrektywa jest spójna z interesem tych, którzy ją napisali – czyli korporacji, które nie mają siedziby w Warszawie, tylko w jakimś raju podatkowym.
Zdaniem Brzoski największym „potworkiem prawnym” nokautującym przedsiębiorców i zwykłych podatników jest brak domniemania niewinności podatnika w starciu z machiną państwa. Chociaż w prawie karnym każdemu przestępcy, nawet jeśli zabije albo zgwałci, prokurator musi udowodnić, że taki czyn zabroniony popełnił, a w niektórych przypadkach, że zrobił to umyślnie. A podatnik? On musi udowadniać, że jest niewinny, że błąd, który popełnił, nie był celowy.
Co poszło nie tak? Być może walka z urzędniczym bezprawiem to walka z wiatrakami. Być może nikomu, a najmniej urzędnikom, do których należą również ci tworzący rząd, nie zależy na zmianach przepisów?
Deregulacja to pomysł świetny medialnie, ale czas już schować go do szafy na półkę z napisem: Do obiecania w kolejnej kampanii wyborczej.
Zapraszam do lektury
Tomasz Peplak