Jaki będzie wrzesień?
Komentarz gospodarczy
Mijające już wakacje były bardzo dobrym okresem dla polskich aktywów, które na powrót znalazły się w centrum zainteresowania zagranicznych inwestorów. O ile jeszcze w czerwcu za euro płacono średnio 4,50 zł, to w ostatnich dniach sierpnia ponad 40 groszy niżej. W porównywalnej skali umocnił się także dolar.
Niemniej inwestorzy nie mają powodów do narzekań. Rada Polityki Pieniężnej nie kwapi się już do cięć stóp procentowych – po raz kolejny zostały one utrzymane na poziomie 3,50 proc. To w ujęciu nominalnym sporo, jeśli porównać ze strefą euro, Wielką Brytanią czy wreszcie Stanami Zjednoczonymi. W efekcie nie ma się co dziwić, że zagraniczne fundusze na powrót wykorzystują sprawdzoną strategię carry-trade. Polega ona na pożyczaniu pieniędzy w walucie niskooprocentowanej (najczęściej są to japońskie jeny) i ich inwestowaniu w aktywa dające większe profity. Należy do nich złoty, który w opinii coraz większej rzeszy zachodnich ekonomistów jest wciąż niedowartościowany. Prognozy coraz częściej mówią o poziomie 3,80 zł za euro w końcu roku. I trudno się z tym nie zgodzić.
Zwłaszcza, że nasza gospodarka tak naprawdę dość łagodnie zniosła globalne zawirowania. Odczyt PKB w II kwartale na poziomie 1,1 proc. r/r to może dla postronnego obserwatora niezbyt wiele, ale dla osób, które na co dzień analizują dane makroekonomiczne z wielu krajów, to odczyt niemal rewelacyjny. Duża w tym zasługa eksportu, który skorzystał na mocnym osłabieniu złotego w zimie br., a także specyfiki polskiej gospodarki – jest ona w dużej części zamknięta, a system bankowy nie doznał dużego uszczerbku. Trzeba sobie jednak zdawać sprawę, iż gdyby Polska, tak jak Słowacja, zamieniła swoją walutę na euro, nie mielibyśmy się z czego cieszyć. Może zatem nie warto się zbytnio spieszyć z przyjęciem wspólnej waluty? Co ciekawe, podobne wnioski można wysnuć z ostatnich wypowiedzi przedstawicieli Międzynarodowego Funduszu Walutowego. Zresztą rząd chyba już zrezygnował z pomysłu ustalania sztywnych ram czasowych w temacie euro. I słusznie, bo lepiej najpierw spełnić kryteria, a później usiąść do stołu. A kolejne przesunięcie terminów nie zostałoby odebrane dobrze przez rynki.
Wracając do głównego pytania – jaki będzie wrzesień? Patrząc na ostatnie dane o PKB, ale także sprzedaży detalicznej w lipcu (wzrosła ona aż o 5,7 proc. r/r), chyba należy być optymistą. W połączeniu z równie dobrym odczytem nt. dynamiki płac, można pokusić się o tezę, iż w II połowie 2009 r. popyt wewnętrzny ma szanse na powrót stać się jednym z motorów wzrostu gospodarki. Polacy zdaje się nie boją się aż tak utraty pracy, a doniesienia o potencjalnych trudnościach ze spłatą zobowiązań z tytułu kart kredytowych czy kredytów konsumenckich mogą okazać się nieco przesadzone. Można więc stwierdzić, iż nic nie stoi na przeszkodzie, aby kurs euro spadł we wrześniu poniżej 4 zł. Tyle że dużą niewiadomą może okazać się sytuacja na światowych rynkach akcji. Wprawdzie publikowane ostatnio dane makroekonomiczne z USA i strefy euro są coraz lepsze, to jednak giełdy są już dość wykupione i ponad 10-proc. korekta w pierwszej połowie września nie byłaby zaskoczeniem. To mogłoby sugerować, iż notowania euro najpierw powrócą w okolice 4,20 zł, a dolara do 2,98 zł, zanim będzie można mówić o kolejnej fali umocnienia naszej waluty.
Marek Rogalski
Analityk Domu Maklerskiego Banku Ochrony Środowiska S.A.
www.bossa.pl
Pełna treść artykułu dostępna jest w formie e-gazety. Zamów Gazetę PDF ![]() nr 9(89)2009 ![]() Zobacz więcej na temat: rogalski |