Europa staje przed wyzwaniem
Koniunktura w polskiej gospodarce

Czy jednak rzeczywiście mamy powód do tego, aby cieszyć się z greckich problemów? Ktoś powie, że dzięki temu zyskał złoty i będzie w tym część prawdy. Zagraniczni inwestorzy zaczęli doceniać kraje, które są w stanie wykazać się lepszymi perspektywami gospodarczymi, nie są nadmiernie zadłużone, a ich rządy prowadzą „ułożoną” politykę w kwestii planów (to jest lepsze określenie) ograniczenia deficytu. W efekcie złoty nie poddał się styczniowym spadkom na giełdach i w ograniczonym stopniu reagował na umocnienie dolara. W połowie lutego za euro przez chwilę płacono tylko 3,95 zł, a dolar oscylował wokół 2,90 zł.
Ostatnio największe osobistości świata finansów (m.in. George Soros) wskazują, iż Europa staje przed największym wyzwaniem w swojej historii – utrzymania swojej waluty. Grecja to tylko część problemów, gdyż inwestorzy coraz częściej używają niefortunnego określenia „PIIGS”, które wskazuje też inne potencjalne miejsca problemów na mapie Eurolandu (Portugalia, Włochy, Irlandia, Hiszpania). Przede wszystkim ujawnia się jednak strukturalna słabość Unii, brak mechanizmów, które można szybko zastosować w momencie kryzysu. Polityczni decydenci nie przewidzieli (choć powinni), iż ekonomiczny model wspólnej waluty będzie wymuszał dość bolesne dostosowania u członków, którzy wpadną w poważne tarapaty (powolna deflacja dla odzyskania konkurencyjności lokalnych gospodarek). Jestem ciekaw, jak wytłumaczą to coraz bardziej wściekłym Grekom, którzy zaczynają wychodzić na ulice. Jeden z amerykańskich noblistów, Paul Krugman stawia mocne pytania, czy Europa była rzeczywiście gotowa na przyjęcie euro? Jego zdaniem konieczna będzie większa współpraca państw członkowskich Eurolandu, której celem powinno być stworzenie czegoś na kształt Stanów Zjednoczonych Europy. Jednak sam odpowiada sobie, iż scenariusz unii politycznej jest mało prawdopodobny, zbyt dużo jest różnych grup interesu. Zresztą ostatnie tygodnie pokazują, iż sporym problemem jest uchwalenie wspólnego planu finansowych gwarancji dla Grecji, który częściowo uspokoiłby nastroje na rynkach. Wydaje się nawet, iż zostały opracowane, tylko nie ma woli ich zaakceptowania (o czym świadczą niedawne spekulacje tygodnika Der Spiegel i szybkie dementi europejskich oficjeli). Jednocześnie politycy wzbraniają się przed ofertą pomocy ze strony Międzynarodowego Funduszu Walutowego, która byłaby policzkiem dla unijnych instytucji. Ten swoisty pat ktoś musi jednak rozwiązać. Bo pozostawienie Grecji samej sobie może rzeczywiście doprowadzić do sytuacji, w której za jakiś czas (może dopiero za kilka lat) opuści ona strefę euro, a sam Euroland przekształci się w dość chaotyczną strefę dwóch prędkości. Czy uda się coś postanowić przed połową marca, kiedy to Komisja Europejska wyznaczyła termin na przedstawienie przez Greków sprawozdania z podjętych do tej pory działań? Może przyspieszą to nieciekawe obrazki z greckich ulic i nieoficjalne wyniki wizyty unijnych inspektorów w Atenach. Pokazały one, iż Grecy mają co najwyżej szanse na ograniczenie deficytu o 1,5-2,0 pkt proc. w relacji do PKB, a założenia mówiły o 4 pkt proc.
Problemy strefy euro to świetna pożywka dla eurosceptyków. O ile jednak takie opinie cechuje pewien populizm, to jednak jedno jest cenne – nie warto się spieszyć do Eurolandu za wszelką cenę. Jeśli chcemy się decydować na euro, to tylko w sytuacji gdy fundamenty gospodarki są mocne, a finanse publiczne prawidłowo zreformowane (nie w oparciu o księgowe kruczki). Zupełnie inną sprawą jest ta, że członkowie strefy euro mogą być mniej chętni do jej dalszego rozszerzania, obawiając się zaistnienia podobnych, jak grecki, przypadków w przyszłości. Co to wszystko oznacza dla Polski? Może to, że do strefy euro wejdziemy dopiero w latach 2018-2020.
Sporządził: Marek Rogalski, analityk Domu Maklerskiego Banku Ochrony Środowiska S.A.

Ostatnio największe osobistości świata finansów (m.in. George Soros) wskazują, iż Europa staje przed największym wyzwaniem w swojej historii – utrzymania swojej waluty. Grecja to tylko część problemów, gdyż inwestorzy coraz częściej używają niefortunnego określenia „PIIGS”, które wskazuje też inne potencjalne miejsca problemów na mapie Eurolandu (Portugalia, Włochy, Irlandia, Hiszpania). Przede wszystkim ujawnia się jednak strukturalna słabość Unii, brak mechanizmów, które można szybko zastosować w momencie kryzysu. Polityczni decydenci nie przewidzieli (choć powinni), iż ekonomiczny model wspólnej waluty będzie wymuszał dość bolesne dostosowania u członków, którzy wpadną w poważne tarapaty (powolna deflacja dla odzyskania konkurencyjności lokalnych gospodarek). Jestem ciekaw, jak wytłumaczą to coraz bardziej wściekłym Grekom, którzy zaczynają wychodzić na ulice. Jeden z amerykańskich noblistów, Paul Krugman stawia mocne pytania, czy Europa była rzeczywiście gotowa na przyjęcie euro? Jego zdaniem konieczna będzie większa współpraca państw członkowskich Eurolandu, której celem powinno być stworzenie czegoś na kształt Stanów Zjednoczonych Europy. Jednak sam odpowiada sobie, iż scenariusz unii politycznej jest mało prawdopodobny, zbyt dużo jest różnych grup interesu. Zresztą ostatnie tygodnie pokazują, iż sporym problemem jest uchwalenie wspólnego planu finansowych gwarancji dla Grecji, który częściowo uspokoiłby nastroje na rynkach. Wydaje się nawet, iż zostały opracowane, tylko nie ma woli ich zaakceptowania (o czym świadczą niedawne spekulacje tygodnika Der Spiegel i szybkie dementi europejskich oficjeli). Jednocześnie politycy wzbraniają się przed ofertą pomocy ze strony Międzynarodowego Funduszu Walutowego, która byłaby policzkiem dla unijnych instytucji. Ten swoisty pat ktoś musi jednak rozwiązać. Bo pozostawienie Grecji samej sobie może rzeczywiście doprowadzić do sytuacji, w której za jakiś czas (może dopiero za kilka lat) opuści ona strefę euro, a sam Euroland przekształci się w dość chaotyczną strefę dwóch prędkości. Czy uda się coś postanowić przed połową marca, kiedy to Komisja Europejska wyznaczyła termin na przedstawienie przez Greków sprawozdania z podjętych do tej pory działań? Może przyspieszą to nieciekawe obrazki z greckich ulic i nieoficjalne wyniki wizyty unijnych inspektorów w Atenach. Pokazały one, iż Grecy mają co najwyżej szanse na ograniczenie deficytu o 1,5-2,0 pkt proc. w relacji do PKB, a założenia mówiły o 4 pkt proc.
Problemy strefy euro to świetna pożywka dla eurosceptyków. O ile jednak takie opinie cechuje pewien populizm, to jednak jedno jest cenne – nie warto się spieszyć do Eurolandu za wszelką cenę. Jeśli chcemy się decydować na euro, to tylko w sytuacji gdy fundamenty gospodarki są mocne, a finanse publiczne prawidłowo zreformowane (nie w oparciu o księgowe kruczki). Zupełnie inną sprawą jest ta, że członkowie strefy euro mogą być mniej chętni do jej dalszego rozszerzania, obawiając się zaistnienia podobnych, jak grecki, przypadków w przyszłości. Co to wszystko oznacza dla Polski? Może to, że do strefy euro wejdziemy dopiero w latach 2018-2020.
Sporządził: Marek Rogalski, analityk Domu Maklerskiego Banku Ochrony Środowiska S.A.

Pełna treść artykułu dostępna jest w formie e-gazety. Zamów Gazetę PDF ![]() nr 3(95)2010 ![]() |