Czy Europa udźwignie ten bagaż?
Marek Rogalski

Marek Rogalski
Główny analityk walutowy
DM BOŚ
Jedna z europejskich gazet napisała, iż kanclerz Angela Merkel musi przeżywać coraz większy koszmar, widząc w którą stronę zaczyna zmierzać strefa euro. Ostre cięcia wydatków forsowane przez Berlin zaczynają napotykać na coraz większy opór społeczeństw, co skrzętnie wykorzystują bardziej populistyczni i radykalni politycy. To w pewnym sensie było do przewidzenia, chociaż to, że stanie się to tak szybko, mogło nieco zaskoczyć dotychczasową europejską klasę polityczną. Po 6. maja nie będzie już tandemu „Merkozy”, który nadawał w ostatnich miesiącach ton wszelkim reformatorskim przedsięwzięciom w strefie euro. Nie oszukujmy się, Francois Hollande i Angela Merkel nie podadzą sobie szybko ręki, bo prezentują zupełnie odmienne wizje Europy. Da się je powiązać? Z Hollande’m zgodzić się można tylko w jednym: zbyt mocne cięcia wydatków, bez jednoczesnego przedstawienia działań wspierających konkurencyjność gospodarki nie są zbyt pożądane, bo w krótkim terminie prowadzą do jeszcze większej zapaści. To też zdają się coraz lepiej rozumieć niemieccy politycy. I nie tylko oni. Do przedstawienia tzw. paktu dla wzrostu wezwał ostatnio szef Europejskiego Banku Centralnego, a prezydent Unii – Herman van Rompuy – przyznał, iż może to być kluczowy temat nieformalnego spotkania polityków w końcu czerwca. Czy jednak zaprezentowane rozwiązania nie okażą się zbiorem pustych słów, które nie zyskają zaufania rynków? Bo co jest tak naprawdę kluczowym punktem spornym? Liberalizacja reguł rynku pracy, deregulacja gospodarki i poważny przegląd wydatków socjalnych. Czy to zamierzają powiedzieć w czerwcu politycy europejskim społeczeństwom, które są zwyczajnie coraz bardziej zirytowane ich dotychczasowymi działaniami? To woda na młyn dla populistów, a także skrajnej lewicy i prawicy – aż strach się bać, jak za kilka lat będzie wyglądała europejska scena polityczna. Czy zatem ideały przyświecające tworzeniu Unii nadal można uznać za aktualne?
Marine Le Pen zdobyła w ostatnich wyborach prezydenckich we Francji ponad 18 proc. głosów. Jej Front Narodowy szedł z hasłami „wyzwolenia francuskiego społeczeństwa”, otwarcie sprzeciwiał się dyktatowi Brukseli i wzywał do wyjścia ze strefy euro. W podobnym tonie wypowiada się lider holenderskiej Partii Wolności, która może być znaczącą siłą, jeśli w najbliższych tygodniach zostaną zwołane przedterminowe wybory parlamentarne (choć to nie jest pewne). W najbliższych tygodniach swoje opinie wyrażą też Grecy – ostatnie sondaże wskazują, że rząd wyłoniony po wyborach zaplanowanych na maj może być niezdolny do przeprowadzenia jeszcze poważniejszych reform (a takie nie są wykluczone) – poparcie dla Nowej Demokracji i PASOK (partii, które wspierają technokratyczny rząd Lukasa Papademosa) jest zbyt niskie i partie te będą musiały szukać sojuszników na lewicy. W końcu maja planowane jest też referendum w Irlandii – przy obecnych nastrojach rośnie ryzyko, iż naród odrzuci ustalenia nowego paktu fiskalnego, co będzie jasnym sygnałem konieczności jego „rozwodnienia”. Zresztą, jeśli wierzyć doniesieniom europejskiej prasy, coraz bardziej „gołębie” nastawienie zaczynają prezentować sami urzędnicy Komisji Europejskiej, którzy chcą, aby reguły budżetowe nie były tak sztywne. Oficjalnie chodzi o to, aby kraj zobowiązujący się do przeprowadzenia reform miał na to więcej czasu i jednocześnie mógł podjąć działania wspierające wzrost gospodarczy. Nieoficjalnie to efekt nacisków tych, którzy obawiają się rosnącego znaczenia populistyczno-nacjonalistycznych polityków.
Największym problemem dla strefy euro może być w najbliższych kilkunastu miesiącach słabnąca globalna gospodarka, która zniweczy nawet najbardziej ambitne plany polityków. Prawdziwym koniem trojańskim, który może rozsadzić strefę euro, może jednak okazać się sytuacja w Hiszpanii. Jeśli narastające problemy tamtejszych banków ze złymi kredytami wymuszą częściową nacjonalizację sektora za publiczne pieniądze, to Madryt będzie zmuszony poprosić o zewnętrzne finansowanie. Jednocześnie spekulanci nie odpuszczą takiej okazji – kolejnymi krajami będą Włochy i Portugalia. To zbyt dużo, aby wszystkim pomóc. Trzeba będzie podjąć trudne decyzje. Opuszczenie strefy euro przez Niemcy nie jest wcale tak mało prawdopodobnym scenariuszem.
Marek Rogalski – autor jest głównym analitykiem walutowym DM BOŚ
Marine Le Pen zdobyła w ostatnich wyborach prezydenckich we Francji ponad 18 proc. głosów. Jej Front Narodowy szedł z hasłami „wyzwolenia francuskiego społeczeństwa”, otwarcie sprzeciwiał się dyktatowi Brukseli i wzywał do wyjścia ze strefy euro. W podobnym tonie wypowiada się lider holenderskiej Partii Wolności, która może być znaczącą siłą, jeśli w najbliższych tygodniach zostaną zwołane przedterminowe wybory parlamentarne (choć to nie jest pewne). W najbliższych tygodniach swoje opinie wyrażą też Grecy – ostatnie sondaże wskazują, że rząd wyłoniony po wyborach zaplanowanych na maj może być niezdolny do przeprowadzenia jeszcze poważniejszych reform (a takie nie są wykluczone) – poparcie dla Nowej Demokracji i PASOK (partii, które wspierają technokratyczny rząd Lukasa Papademosa) jest zbyt niskie i partie te będą musiały szukać sojuszników na lewicy. W końcu maja planowane jest też referendum w Irlandii – przy obecnych nastrojach rośnie ryzyko, iż naród odrzuci ustalenia nowego paktu fiskalnego, co będzie jasnym sygnałem konieczności jego „rozwodnienia”. Zresztą, jeśli wierzyć doniesieniom europejskiej prasy, coraz bardziej „gołębie” nastawienie zaczynają prezentować sami urzędnicy Komisji Europejskiej, którzy chcą, aby reguły budżetowe nie były tak sztywne. Oficjalnie chodzi o to, aby kraj zobowiązujący się do przeprowadzenia reform miał na to więcej czasu i jednocześnie mógł podjąć działania wspierające wzrost gospodarczy. Nieoficjalnie to efekt nacisków tych, którzy obawiają się rosnącego znaczenia populistyczno-nacjonalistycznych polityków.
Największym problemem dla strefy euro może być w najbliższych kilkunastu miesiącach słabnąca globalna gospodarka, która zniweczy nawet najbardziej ambitne plany polityków. Prawdziwym koniem trojańskim, który może rozsadzić strefę euro, może jednak okazać się sytuacja w Hiszpanii. Jeśli narastające problemy tamtejszych banków ze złymi kredytami wymuszą częściową nacjonalizację sektora za publiczne pieniądze, to Madryt będzie zmuszony poprosić o zewnętrzne finansowanie. Jednocześnie spekulanci nie odpuszczą takiej okazji – kolejnymi krajami będą Włochy i Portugalia. To zbyt dużo, aby wszystkim pomóc. Trzeba będzie podjąć trudne decyzje. Opuszczenie strefy euro przez Niemcy nie jest wcale tak mało prawdopodobnym scenariuszem.
Marek Rogalski – autor jest głównym analitykiem walutowym DM BOŚ
nr 5(121)2012 ![]() |